Dziś wydobyłam z szuflady jeden z moich nagrodzonych tekstów. Przyznam się, że czytam z sentymentem, bo był to czas pełen ekscytacji, smutku i radości, ale przede wszystkim czas pełen wiary w jutro i pomimo wielu problemów, nadzieja karmiła się sama.
Bardzo lubię ten tekst, bo przepełniony jest bezkompromisową wiarą, której dziś czasami brakuje. Z wiekiem i doświadczeniem sztywniejemy, stajemy się bardziej ostrożni. Tkwimy niejednokrotnie w swojej strefie komfortu, mimo, iż czasami coś uwiera.
"Siedem lat. Tyle
właśnie czasu trwa jeden sen z życia, po upływie którego budzimy się i zdajemy
sobie sprawę, że coś uległo zmianie, że jestem innym człowiekiem. Rodzimy się i
po omacku zaczynamy poznawać czym jest świat. Następnie wkraczamy odważnie do
krainy zwanej edukacją, uczymy się kim dla człowieka jest drugi człowiek.
Kolejne siedem lat formujemy swoją osobowość, swoje JA, aby w kolejnym śnie
podejmować właściwe (także te niewłaściwe) decyzje dotyczące naszej przyszłości
– kształcimy się, wybieramy partnerów, robimy kariery zawodowe itd.
Właśnie obudziłam się
po raz czwarty. Czwarty raz patrzę na te same rzeczy z zupełnie nowej
perspektywy. Czwarty raz odkrywam w sobie nowy ląd. Niespełna siedem lat temu
staliśmy na ślubnym kobiercu i przyrzekaliśmy sobie „miłość, wierność i
uczciwość małżeńską i że się nie opuścimy aż do śmierci”. Wtedy też, zupełnie
nieświadomi figlarnego losu, wierzyliśmy, że stajemy się rodziną w pełnym tego
słowa znaczeniu. Wszystko wydawało się takie możliwe. Jaki to problem być mężem
i żoną, wspinać się po szczeblach ambicji zawodowych, studiować, mieć
przyjaciół, setki znajomych…, a do tego urodzić dziecko? Nie było rzeczy
niemożliwych. A jednak. Nasz życiowy ład został zdemolowany. Okazało się, że
zostać rodzicem to nie jest łatwa sprawa, jeśli w ogóle dla nas możliwa.
Dlaczego tak?
Niepotrzebne pytanie. Ciągle zadajemy sobie tyle trudu by odpowiadać na
dylematy dlaczego taki kolor włosów?, dlaczego takie oczy?, dlaczego taki nos?,
albo dlaczego tak mały biust? Bo tak już jest i tyle. Szkoda czasu na
rozważania.
Na wielu płaszczyznach nasze życie jest nie tylko zadowalające ale godne pozazdroszczenia. Jesteśmy zgodnym małżeństwem, wspólnie wytyczamy szlaki i wspólnie je pokonujemy. Mamy wykształcenie, pracę dom, przyjaciół i prawie wszystko czego człowiek potrzebuje by się spełnić. A jednak dla nas w słowie prawie mieści się cały ocean cierpienia. Cierpienia z powodu jednej małej ułomności, która odwraca bieg twojego życia w nieznanym kierunku. Pan Bóg sobie zakpił,
czy ponownie okazał swoją niepojętą mądrość, podrzucając taki krzyż tym, którzy
są w stanie go udźwignąć? W każdym razie postawił nas przed wyborem: albo to
wszystko co mamy pomnożymy kilkakrotnie i poczekamy sobie aż święty Piotr
otworzy nam drzwi, albo to my otworzymy drzwi komuś dla kogo los okazał się
mniej łaskawy. Trudny wybór (?). Spróbowaliśmy nasz dylemat nieco poszerzyć.
Wyszło tak: albo to wszystko co mamy pomnożymy kilkakrotnie i poczekamy sobie
aż święty Piotr otworzy nam drzwi, a ktoś na ziemi posprząta po nas, nie
pamiętając kim byliśmy, albo to my otworzymy drzwi komuś dla kogo los okazał
się mniej łaskawy i poprowadzimy przez życie dając ciepło, poczucie
bezpieczeństwa, przekazując całą wiedzę i całą mądrość jaką ktoś kiedyś dał nam.
W tak przedstawionej
perspektywie wybór zdaje się być o wiele prostszy. No i stało się. Zapadła
decyzja. Adopcja. Teraz pełni nadziei czekamy na telefon..., że ktoś już gdzieś
na nas czeka".
Postanowiłam powrócić do tych wspomnień, gdyż na dzień dzisiejszy stanowią dla mnie punkt odniesienia Ponownie stanęłam na życiowym zakręcie. Od tamtego czasu minęło kolejnych siedem lat i dopadło mnie to nieustępliwe uczucie, że nadchodzi nowy etap... tylko jeszcze nie wiem co za tym zakrętem na mnie czeka. Czyżby nowy wschód słońca?...